Widzowie Kaftanna

Forum dla widzów Kaftanna

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

  • Index
  •  » Książki
  •  » Adam Butcher. Dwa Światy. Tom I. Rozdział I.

#1 2015-01-10 22:51:12

Kosmaty205

Nowy użytkownik

Zarejestrowany: 2015-01-10
Posty: 3
Punktów :   

Adam Butcher. Dwa Światy. Tom I. Rozdział I.

Proszę o szczerą krytykę. Jest to jak na razie zarys rozdziału.





ROZDZIAŁ I
Akwizytor



   

„Zegar tyka i tyka, tyka i trwa,
a czas płynie i płynie, płynie jak łza
Przelana za smutek, przelana za świat
Ona tak płynie i płynie
i ciągle trwa”


„Czas”
Angouleme





24.12.1938



    Grudniowy poranek 1938 roku. Biały puch spadł z nieba już kilka dni temu. Jak co roku zasypane są drogi dojazdowe. Wielki i zarazem pusty dom jednorodzinny, w którym mieszkam, wybudował mój pradziadek jakieś 120 lat temu. Tynk sypiący się ze ścian i nieszczelne, duże okna, nie zaburzają magii, która tutaj panuje. Każdego dnia budząc się, czuję, jakbym był w nowym domu.  Każdego dnia patrzę na te same brudne, zielonożółte ściany i wydaje mi się, że widzę je po raz pierwszy. To właśnie ta magia.
    Dom otoczony jest wysokim żywopłotem, który na wiosnę rozkwita różowymi pąkami. Co kilka dni wychodzę przez tylną furtkę po wodę ze strumyka płynącego jakieś 20 metrów dalej. Przynajmniej teraz, gdy służąca wyjechała.
    Spoglądam na zegarek wiszący dumnie na ścianie. Pamiątka po rodzicach.
    Dziewiąta czterdzieści trzy i dwadzieścia sekund.
    Dziewiąta czterdzieści trzy i dwadzieścia jeden sekund.
    Dziewiąta czterdzieści trzy i dwadzieścia dwie sekundy.
    Odrzucam bawełnianą pościel i powoli wychodzę z zagrzanego łóżka, przeciągając bolące plecy. Otulam ramiona moim ulubionym puchatym kocem leżącym na starym fotelu. Powoli zaczynam czuć życie.
    Rano moim jedynym marzeniem jest kawa. Królestwo za kawę! Ruszam z wolna do łazienki, idąc długim korytarzem oświetlonym trzema różnobarwnymi witrażami. Spoglądam w lustro i widzę moją zmizerniałą po nocy twarz. Przemycie jej zimną wodą niewiele pomaga. Czas skończyć tę „przyjemność”. Co raz bliżej do marzenia.
    Wchodząc do kuchni, zrywam kartkę z kalendarza. Dziś 24. Wigilia. Adama i Ewy. Nie dość, że imieniny, to jeszcze święta. Pieprzone życie. Grunt, że przyniosłem wczoraj wodę. Dziś nie muszę latać zaspany z wiadrami w tą i we w tą.
    Rozpalam w dużym, żeliwnym piecu ogień. Czekam... Wstawiam niewielki, metalowy czajnik na rozgrzaną do czerwoności górną blachę pieca. I znów czekam... Z kłopotliwego zamyślenia, bo to się u mnie często zdarza, wyrywa mnie przeraźliwie wysoki dźwięk czajnika. Zaparzam kawę i biorę łyk.
    Ciepło powoli rozprzestrzenia się po moim ciele. Choć kawa grzeje moje zmarznięte ciało, to wciąż czuję lekki powiew zimowego powietrza, wpadający do kuchni przez nieszczelne okna. Muszę je kiedyś naprawić, a złotą rączką nie jestem.
    Idę wolno do mojej sypialni z kawą w ręku. Wchodząc, przelotnie spoglądam na zegar. Parę minut po dziesiątej. Zrzucam z siebie koc i kładę się do łóżka pilnując, by nie rozlać kawy.
    - Jeszcze ciepłe – mówię cicho sam do siebie. Może coś poczytam, a może się jeszcze zdrzemnę. Biorę kolejny łyk.

*      *    *



    Ze świata książki wyrywa mnie głośne pukanie do drzwi. Gdzie tam pukanie... Walenie do drzwi. Podobny dźwięk jak przy użyciu tarana. „ŁUP! ŁUP! ŁUP!”
    - Nosz cholera jasna... Żeby w święta spokoju nie mieć... - mamrocze zirytowany.
    Znów trzeba podnieść tyłek z pieprzonego materaca, otworzyć pieprzone drzwi i wygnać pieprzonego gościa, który śmie zburzyć mój melancholijny stan. Nijak zarzucam  mój puchaty koc i szybkim krokiem ruszam w stronę drzwi. Koc spada z moich ramion gdzieś w połowie korytarza. „ŁUP! ŁUP! ŁUP!”
    - No idę! - krzyczę parę kroków od drzwi. Otwieram. W progu widzę młodą dziewczynę. Jest dziwnie ubrana, ale młodzieży dzisiaj nie zrozumiem. Czarne spodnie; skórzana kamizelka z jakimiś dziwnymi, metalowymi ozdobnikami; gruba, ciemno-szara koszula i wojskowe buty. W prawej ręce trzyma torebkę. Na oko ma sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Ma uroczą twarz, rudo-czarne włosy i  piękne, brązowe oczy, dla których można zabić. W których można utonąć. Może jakbym był młodszy, to bym dla niej oszalał. Lecz w moim wieku się nie godzi.
    - Dzień dobry. - mówi głośno, wesoło bujając głową – Przepraszam Pana za najście o tak wczesnej porze. Mam dla pana świetną ofer...
    - Dziękuje, ale nie. - odpowiadam szybko z wyczuwalną irytacją w głosie – Może kiedy indziej. - Zamykam drzwi, ale dziewczyna nie daje za wygraną i przytrzymuje je nogą.
    - Niech Pan zaczeka! To naprawdę ważne. – mówi wpatrując się we mnie swoimi oczyma – Proszę, niech mnie pan wysłucha.
    Wygrała. Ma pewien dar, a mianowicie oczy, które wyegzekwują wszystko, czego ona zapragnie. To niebezpieczna rzecz.
    - Wejdź – mówię po chwili namysłu. Wpuszczam ją do środka i proszę do salonu. Dobrze, że napaliłem, bo byłaby tu chłodnia. Co ja gadam! Szkoda, że napaliłem! Może wcześniej by wyszła, gdyby zmarzła. - Napije się Pani czegoś?
    - Wody, jeśli można prosić.
    Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Moim fotelu. Ale kultura osobista wymaga poświęceń. Nawet aż takich.
    - Panie...? - pyta zaciekawiona.
    - Butcher. Adam Butcher.
    - Drogi Adamie, jeśli mogę tak się do Pana zwracać. - Kiwam głową. – Więc Adamie. Nazywam się Sara Black. Przysłano mnie tutaj, gdyż wiesz coś, czego nasza agencja bardzo chce się dowiedzieć. - Podchodzi do okna. – Coś... bardzo istotnego. - zwalnia głos i odwraca się powoli w moją stronę – Nie wydaje Ci się przypadkiem, że każdego dnia widzisz ten dom po raz pierwszy?
    - Ano wydaje się. I co to zmienia, panno Black? - odpieram nonszalanckim tonem. Intrygująca z niej osoba, a jej nazwisko dobrze ją odzwierciedla.
    - Mów mi Sara, Sari, a nawet Sar. Ale nigdy nie nazywaj mnie „Panną Black”. Zrozumiano? - odburknęła gniewnie. Kiwam głową, bo szczędzę w słowach. - Zmienia. I to dużo. Wpadłeś w kontinuum czasoprzestrzenne. Przeżywasz ten sam dzień, w kółko i w kółko. Odczuwasz lekkie déjà vu, ponieważ twój mózg po kilku set dniach które przeżyłeś zaczął odczuwać pewną dysfunkcję. - mówi to szybko. Za szybko. Niewiele rozumiem z tego co powiedziała. - Wiem. Wydajesz się zakłopotany etc. Jesteśmy tu, bo chcemy cię uwolnić – mówiąc to łapie mnie za rękę. Jej ciepły dotyk rozchodzi się po całym moim ciele.
    - Ale... ale jak się tu niby znalazłem? Jak niby wpadłem w to twoje kontenium? - odpieram z otwartymi szeroko oczyma.
    - Sam nie mogłeś tego zrobić, ale wiemy kto to zrobił. Mamy pewną teorię, która pozwoli nam cię uwolnić.
    Puszcza moją rękę i podchodzi do swojej torby. Szybkim ruchem odsuwa zamek błyskawiczny i wyciąga z niego nowiutkiego Vis'a wz.35. Osiem szans w magazynku by mnie zabić. Kaliber 9 mm zdolny przebić mnie na wylot. Nie ucieknę. Nie mam szans.
    Słychać dźwięk zamka i nabój wchodzący do mechanizmu.
    - Żegnaj Adam. Teoretycznie się jeszcze zobaczymy.
    Przykłada mi koniec zimnej lufy do środka czoła. To się dzieje tak szybko. W głuchej ciszy słyszę tylko pociągnięcie za spust. Widzę tylko błysk.

*      *    *

12.11.2014



    Budzi mnie niewyobrażalny ból głowy. Jakbym oberwał z kalibru 9 mm. Ale się wczoraj schlałem... Ja rozumiem pić w Andrzejki, Wielkanoc, Święta Bożego Narodzenia... No ale Dzień Niepodległości moglibyśmy sobie darować!
    Widzę cie! Moje zbawienie! 1.5 l wody, która stoi obok łóżka, dobrze robi na wyschnięty na kołek język. Ciekawe jak tam Tomek żyje...
    - Halo – słychać ledwo słyszalny głos z słuchawki. - Kto mówi?
    - Adam.
    - Stary! Więcej nie ruszę alkoholu... Tak mnie sponiewierało, że jak się obudziłem, to czułem się jakbym był na Rosettcie.
    - Na czym?
    - No na tej komecie... Czy tam statku... To co tak w kosmosie lata...
    Chyba nadal jest pijany. Cholera! Ja mam dzisiaj wykład na 10!
    - Dobra, ja kończę. Sprawdzałem, czy żyjesz. Rozumiem, że na wykładzie cię nie będzie? - pytam żartobliwie.
    - A spier...- urywa połączenie. Chyba dobrze.
    Spoglądam na zegarek na ręce.
    Dziewiąta czterdzieści trzy i dwadzieścia sekund.
    Jak magicznie wyrobię się w piętnaście minut, to kupuję sobie PlayStation 4. Ale się nie wyrobię. Choć zawsze się można starać.
    Biegnę do łazienki i przemywam twarz wodą. Wczoraj zarzygałem cały kibel. Ciekawe czy po pączkach, czy po Sobieskim... Wycieram twarz i myję zęby. Otwieram okno, bo powietrze można maczetą kroić. Robię jajecznicę, jem, ubieram się. Rutyna biednego studenta.
    Dziewiąta pięćdziesiąt osiem i czterdzieści siedem sekund.
    Pożegnam się z PS4, bo w dwie minuty na wykład nie zdążę. Wychodzę z mieszkania i zamykam drzwi za sobą. Muszę wyglądać strasznie. Idąc nie patrzę na odbicia w szybach. Halloween już było, a ja chodzę jak trup po ulicach.
    Warszawa. Tu się spełnia polska wersja „american dream”. Miasto będące sercem Polski. Tętniące własnym życiem. Zwykle o tej godzinie miasto jest pełne ludzi... Ciekawe co się dzieje. Niespodziewany koncert Metalicki w Złotych Tarasach? Masowa eksterminacja ludzi, którą przeżyłem z Tomkiem? Puste ulice to zwykle coś niepokojącego.     Jak widzę nie do końca puste...


*      *    *



    Czarny samochód terenowy zajechał mu drogę, gdy zamierzał wejść na przejście dla pieszych. Odskoczył szybko i potknął się o przydługie spodnie. Z auta wyskoczyło trzech wielkich jak góra mężczyzn, ubranych na czarno z kominiarkami na głowie. Oberwał paralizatorem. Złapali go i szamoczącego wrzucili na tylne siedzenie, oddzielone kratą od przednich siedzeń. Stracił przytomność. Czuł każdy wybój na drodze, każdą zmianę prędkości. Wydawało mu się, że wie gdzie jest. Tymi ulicami jeździ przecież codziennie. Skręt na Armii Ludowej, prosto przez Most Łazienkowski, potem w lewo w Paryską.
    Głośny pisk opon. Trzy trzaśnięcia drzwiami. Wielkie ręce przenoszące go z samochodu do jakiegoś budynku.

*      *    *



    - Pobudka! - krzyczy ktoś. Czuję zimną wodę wylaną z wiadra. Po tym co przeżyłem to prawie jak wodospad Niagara. - Obudź się! To tylko milion wolt!
    Ile?! Przecież to mogło mnie zabić! Otwieram oczy i widzę ciemny pokój. Na środku w kręgu światła leże ja. Szarpie rękoma, lecz jestem przywiązany.  Rozglądam się po ciemności, która mnie otacza. Dostrzegam sylwetkę postaci. Mówię wprost do niej.
    - Uwierzcie, nie mam nic co moglibyście chcieć. Jestem biednym studentem. Wszystkie pieniądze mam w domu. Zaprowadzę was tam, weźmiecie wszystko co będziecie chcieli. Proszę, tylko nie róbcie mi krzywdy! - krzyczę zrozpaczony. Wiem, że mogę zginąć.
    - Oj, cicho bądź! - Odpiera gniewnie postać. Powoli wchodzi w krąg światła. - Teraz mnie poznajesz?
    To była ona. Rudo-czarne włosy. Brązowe oczy. Tak, to ona.
    Dziewczyna ze snu.
    -Witam w projekcie Paradise II.

Offline

 
  • Index
  •  » Książki
  •  » Adam Butcher. Dwa Światy. Tom I. Rozdział I.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.pokemon-adventures.pun.pl www.narodowo.pun.pl www.pggs.pun.pl www.narutoprzygoda.pun.pl www.ewosih-forum.pun.pl